Trolltunga, czyli wędrówka po najsłynniejsze norweskie zdjęcie!


Norwegia to zdecydowanie nie jest kraj dla osób o słabych nerwach. Po Kjeragu i Preikestolen wreszcie przyszedł czas na creme de la creme naszej wycieczki - Trolltungę. Ludzie z całego świata zjeżdżają się właśnie tam, żeby usiąść na krawędzi słynnej skały nad 700- metrową przepaścią i strzelić najlepsze selfie ever! Wszyscy mają Mambę, mamy i my! :)


Trolltunga, czyli wędrówka po najsłynniejsze norweskie zdjęcie!


Trolltunga to niezwykle malownicza półka skalna zawieszona niecałe 1000 metrów n.p.m. nad jeziorem Ringedalsvatnet, która swoim kształtem przypomina olbrzymi język.

Aby dostać się w miejsce, które The Huffington Post uznał za najlepsze miejsce do zrobienia selfie, trzeba jednak pokonać 11 niezwykle ciekawych kilometrów. 

O tym,  że nie jest to typowo spacerowy szlak świadczą wszechobecne tablice informacyjne o tym jak zaplanować wędrówkę (wyjść wcześnie na szlak) oraz co spakować do plecaka. Takie informacje znalazły się również na kempingu na którym spaliśmy, co biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia z Morskiego Oka, uważamy za bardzo rozsądne rozwiązanie. Bo niezwykle istotne jest dobrze zaplanować wyjście na szlak, tak by nie narażać siebie ani innych na niebezpieczeństwo. 

Start: Odda Camping


Skoro świt wyruszamy z Odda Camping. Na szczęście nasze modlitwy, żeby deszcz przestał padać zostały wysłuchane i mogliśmy spakować nasze bagaże i namioty na sucho. Po śniadaniu głodni już tylko wrażeń kierujemy się do Tyssedal, a stamtąd na parking przy szlaku na Język Trolla. 






Sam początek szlaku daje nam trochę w kość. Co prawda nie wchodziliśmy po słynnych drewnianych schodach, wstęp jest naprawdę ostry, powoduje niezłą zadyszkę, ale poranną rozgrzewkę mamy przynajmniej z głowy. 

Dodatkowo całodniowe opady poprzedniego dnia sprawiły, że na szlaku było bardzo mokro i nasze buty miały niewątpliwą przyjemność korzystać z bezpłatnych kąpieli błotnych. Na szczęście grzęzawisko towarzyszy nam tylko przez pierwsze kilometry, później szlak jest "typowo" norweski - kamienie gdzieniegdzie przemieszane surową roślinnością. 








Rozległy płaskowyż którym idziemy pozwala delektować się niezwykłymi widokami. Jeziorka, potoki i góry dookoła rekompensują trud trekkingu. Dużą zaletą tego szlaku jest jego różnorodność, podejścia przedzielone są drogą w dół, kamieniste odcinki (dające w kość stawom) przeplatane są przyjemnymi dla stóp dywanami trawy i ziemi. 

I dookoła piękne widoki jak z filmu. 

Idąc do celu, zapominasz o rzeczywistości, a osoby z dużą dozą wyobraźni mogą poczuć się jak w innej krainie czy bajkowym świecie. Po pewnym czasie już sami zastanawiamy się kiedy spotkamy na szlaku trola ;) 

Ogromna przestrzeń wywiera na nas niesamowite wrażenie, zewsząd otoczeni górami mamy cudowne wrażenie bycia in the midle of nowhere! Zgoła odmiennie niż na pozostałych norweskich szlakach.

Przyznamy szczerze, że droga się trochę dłuży, na szczęście co kilometr ustawione drogowskazy ułatwiają orientację co do przebiegu trasy i przede wszystkim co do celu. 










Ostatni kilometr to już tylko skały i to całkiem pokaźne. Duże szczeliny sprawiają, że mimo zmęczenia trzeba się mocno skupić, żeby nie nabawić się kontuzji. 

Zwłaszcza po deszczu łatwo o mały poślizg, który może skończyć się niezbyt przyjemnie. Na szczęście każdy jest świadomy do czego może doprowadzić chwila nieuwagi i powoli docieramy do celu. 






Język Trolla zdobyty!


I wreszcie naszym oczom ukazuje się słynny język trolla. Widoczność nie jest co prawda wymarzona, ale jak wiadomo pogoda w górach jest zmienna i wkrótce na chwilę się przejaśni. 

Trochę nas zastanawiało jak to jest, że na zdjęciach z wszystkich najbardziej charakterystycznych miejsc w Norwegii ludzie są zupełnie sami. O tym dlaczego na fotografiach nie ma tłumów przekonaliśmy się już na Kjeragbolten, bo tam za popularnym kamieniem zawieszonym nad przepaścią znajdowała się kolejka chętnych osób do zrobienia zdjęcia z tego wyjątkowego miejsca. 

Ku naszemu zdziwieniu każdy spokojnie i bez nerwów czekał na swoją kolej, a kiedy słyszeliśmy ojczysty język wymienialiśmy się swoimi odczuciami i spostrzeżeniami. 

Podobnie sytuacja wyglądała na Języku trolla, tam również zaraz po zejściu na półkę skalną jest miejsce, gdzie każdy cierpliwie czeka na swoją kolej. Zdarza się że czasem trzeba odstać swoje ponad dobra godzinę, my na szczęście czekaliśmy tylko kilkanaście minut. Ale będąc tam nie wyobrażaliśmy sobie wrócić bez takiego kadru!














Po chwili odpoczynku, zdjęciach i łyku ciepłej herbaty delikatna mżawka zmobilizowała nas do drogi powrotnej. Wędrówka tym samym szlakiem nie należy do najprzyjemniejszych, ale w tym przypadku trasa jest tak widowiskowa i malownicza, że zupełnie nam to nie przeszkadzało. 









Bez wątpienia Trolltunga była naszą wisienką na norweskim torcie. Z ręką na sercu polecamy każdemu wędrówkę na Język Trolla, bo widoki z całej trasy pozostają w pamięci na długo. Marzy nam się powtórzyć ten trekking z noclegiem na szlaku, gdzie z namiotu moglibyśmy podziwiać wschód i zachód słońca nad niezwykle malowniczym jeziorem Ringedalsvatnet. 


1 komentarze:

  1. Jednen z obowiązkowych punktow każdego góromaniaka wybierającego się do Norwegii. Sam też mogę polecić, bo mimo, że szlak potrafi dać w kość (zwłaszcza pierwszy kilometr), to widoki na długo zapadają w pamięć (ewentualnie na karcie z aparatu).

    OdpowiedzUsuń

 

INSTAGRAM