Pierwsze zimowe kroki w Tatrach Zachodnich - Grześ

Grudniowy wyjazd w Tatry okazał się być idealnym, choć trochę przedwczesnym prezentem urodzinowym. Wyszliśmy z założenia, że każda okazja do świętowania jest dobra i pojechaliśmy do Zakopanego w poszukiwaniu prawdziwej zimy i dużej ilości śniegu. I wreszcie po kilku latach wędrowania po górach głównie latem i jesienią zdecydowaliśmy się na pierwsze zimowe kroki w wyższe partie gór. I wiecie co? Żałujemy, że tak długo czekaliśmy z tą decyzją!

Pierwsze zimowe kroki w Tatrach Zachodnich - Grześ


Do tej pory Tatry Zachodnie przywołują na myśl bardzo miłe wspomnienia z naszej wakacyjnej wędrówki na Grzesia, Rakoń i Wołowiec. Wtedy pogoda zdecydowanie dopisała i mogliśmy podziwiać naprawdę fantastyczne widoki, dlatego postanowiliśmy przejść część tej trasy również zimą. Mając świadomość, że cała trasa jest dosyć długa, a zimą dzień jest zdecydowanie krótszy postanowiliśmy ją nieco zmodyfikować. Początkowo oprócz Grzesia planowaliśmy iść także na Rakoń, jednak czas zweryfikował nasze zamiary. 

Mimo, że trasa z Siwej Polany do schroniska nie jest naszą ulubioną, to trzeba przyznać, że w zimowej scenerii na swój niewątpliwy urok. Drzewa otulone białym puchem, skrzypiący pod nogami śnieg i nieśmiało wyglądające zza chmur słońce zwiastowały, że to będzie dobry dzień. 






W schronisku nie możemy odmówić sobie pysznych naleśników z serem, które nigdzie nie smakują tak dobrze jak w górach. Jednak nie chcąc tracić czasu dosyć szybko zbieramy się do dalszej drogi. Początkowo szlak prowadzi przez las, który dzięki dużej ilości śniegu jest niezwykle urokliwy. 

Wymarzony widok z okna w schronisku!




Dochodzimy do miejsca, gdzie szlak niebieski prowadzi do Borowieckiej Przełęczy, a my nadal żółtym idziemy na Grzesia. Chwilę po odbiciu w lewo naszym oczom ukazują się Tatry Zachodnie. 








Zimowa panorama z Grzesia robi wrażenie! 

Kruźlik, czyli wschodni wierzchołek Grzesia okazuje się być idealnym miejscem nie tylko na chwilę odpoczynku, ale także na podziwianie niezwykłej panoramy na Tatry Zachodnie. Nie sposób wymienić tu wszystkich widocznych szczytów, a przy dobrej widoczności można stąd dojrzeć także Rysy. 








Po dłuższej przerwie na zdjęcia dochodzimy na główny szczyt Grzesia, na którym panują warunki zgoła odmienne niż te na Kruźliku, od którego przecież dzieliło nas tylko kilka minut drogi. Przeszywający wiatr i pokryty lodem szczyt sprawiają, że nasz pobyt na górze nie trwa zbyt długo. Jak na dłoni widać stąd północną grań Wołowca na czele z Rakoniem, który w teorii był dzisiejszym kolejnym celem. Jednak jak się okazało zbyt późna pora, oblodzony szlak i nasz brak doświadczenia w zimowych warunkach sprawiły, że z Grzesia zdecydowaliśmy się na powrót tym samym szlakiem do schroniska. 















Zejście z Grzesia można określić mianem "zjazdo-ślizgu". Delikatnie ubity śnieg pod nogami powodował, że schodzenie, a raczej zjeżdżanie na nogach było bezpieczne i dawało sporo radości. Dodatkowo zdecydowanie przyspieszyło dojście do schroniska i po trochę ponad trzydziestu minutach piliśmy już gorącą herbatę na piętrze w schroniskowym bufecie. Porównując to zejście do wersji letniej to musimy przyznać, że wersja winter jest dla nas zdecydowanie przyjemniejsza. Po pierwsze schodzi się dużo szybciej, po drugie i co dla wielu może być bardzo ważne, oszczędza nasze biedne stawy. Nie ukrywamy, że tak szybkie zejście trochę nas zaskoczyło, ale takie niespodzianki to my lubimy. 









Niestety zmora zimowej aury, czyli wczesny zachód słońca zbliżał się wielkimi krokami, a przed nami prawie dwie godziny drogi powrotnej do busa.  Ze schroniska nie chciało nam się ruszyć niemiłosiernie. Było tam tak dobrze i ciepło, że sama myśl o wyściubieniu nochala zza wrót schronu powodowała dreszcze, a droga do busa w tamtej chwili była abstrakcją. Z utęsknieniem wspominaliśmy nasz wakacyjny rowerowy powrót Doliną Chochołowską i żałowaliśmy, że tym razem nie możemy skorzystać z tego jakże idealnie pasujących tu jednośladów. Ostatni fragment pokonujemy już w zmroku i jedyne co widzimy to strumień światła z naszych czołówek. 



Nie możemy powiedzieć, że po jednej grudniowej wędrówce na Grzesia mamy doświadczenie w górskich, zimowych wyprawach, bo tak nie jest, ale chcielibyśmy podzielić się z Wami naszymi spostrzeżeniami. W tym przypadku zima pokazała nam swoje łagodne oblicze i pozwoliła podziwiać w słońcu przykryte białym puchem szczyty. 

Góry zawsze, niezależnie od pory roku, wymagają od każdego turysty, zarówno początkującego jak i bardzo doświadczonego, ostrożności i przygotowania do wędrówki. Zwłaszcza zimą kiedy dzień jest krótki trzeba wyjść odpowiednio na szlak, a także koniecznie spakować do plecaka czołówkę. Należy również pamiętać o odpowiednim obuwiu i ubraniu, bieliźnie termoaktywnej i kilku warstwach odzieży, czyli tak zwanej cebulce, która z pewnością pozwolą uniknąć przegrzania. 

Wędrówka na Grzesia pozwoliła nam się oswoić ze szlakiem pokrytym śniegiem, a na szczycie mogliśmy przyjrzeć się jak bardzo oblodzone były wyższe parte gór, co pozwoliło nam uświadomić sobie, że bez raków Rakoń czy Wołowiec to w tych warunkach średni pomysł. Trasa na Grzesia to dobra i bezpieczna propozycja dla tych, którzy stawiają swoje pierwsze zimowe kroki w Tatrach. I na szczycie czekały na nas bajeczne widoki :)


4 komentarze:

  1. Mam dokładnie takie samo zdanie na temat schodzenia w zimie. W sumie tylko w zimie droga w dół sprawia przyjemność i jak słusznie zauważyliście jest szybko! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna wycieczka! Sam zamierzam w marcu wybrać się w Tatry i też raczej na trasy dla początkujących. Obym trafił taką pogodę, jaką mieliście wy, bo fotki są fenomenalne.

    OdpowiedzUsuń

 

INSTAGRAM