Halicz i Tarnica

Naszą wycieczkę na Tarnicę rozpoczynaliśmy z dużym zaciekawieniem nie tylko ze względu na to, że wybieramy się na największy szczyt Bieszczad, ale jeszcze "zwiedzimy" takie miejscowości jak Ustrzyki Górne i Wołosate, które znane są z tego, że leżą na końcu świata! A tam nas jeszcze nie było i my właśnie na ten koniec świata wybraliśmy się o 7 rano, busem z Wetliny :) 

Już trochę nauczeni doświadczeniem wyszliśmy wcześniej na przystanek, bo rozkład rozkładem a busy i tak żyją swoim własnym życiem ;) Wybraliśmy miejsca z przodu, aby krew w nogach Piotrka mogła swobodniej krążyć i bieszczadzkie serpentyny nie dawały się tak bardzo we znaki. Ponieważ był to weekend, bus dość szybko zapełnił się głodnymi bieszczadzkich widoków. Jak się okazało większość z nich jechało tak jak my do końca trasy, zdobywać Tarnicę. 

Kiedy dojechaliśmy na miejscu Piotrek spostrzegł, że gdyby nie nawigacja telefon praktycznie mógłby wyłączyć, bo o polskiej sieci można tylko pomarzyć. Przy wejściu do BdPN chwilę zastanowiliśmy się tylko którą drogę na szczyt wybrać i patrząc na siebie bez słów i bez wahania wybraliśmy czerwony szlak, czyli około 5 godzin drogi przed nami! :) 






Z ręką na sercu przyznajemy się, że tego dnia mieliśmy wyjąąątkowego lenia. Nie chciało nam się niemiłosiernie i walczyliśmy ze sobą na każdym kroku wymyślając rozmaite wymówki (Piotrek był głodny po półgodzinie drogi, a Sylwia musiała co chwilę zakładać kurtkę ściągając bluzę albo założyć bluzę, ale iść w lekko rozpiętej kurtce :P) Czekaliśmy również na ważnego maila, a cierpliwość nie jest naszą najmocniejszą stroną i postanowiliśmy tylko sprawdzić skrzynkę mimo dostępnej ukraińskiej sieci. Sylwia miała pewne obawy, natomiast Piotrek twierdził, że kilkukrotne odświeżenie poczty nie powinno zbyt dużo kosztować. Miesiąc później kiedy otrzymał wyższy o prawie 70 zł rachunek mina trochę mu zrzedła ;) Droga cena niecierpliwości dała nam cenną nauczkę na przyszłość.


Nasz wątpliwy entuzjazm potęgowała leśna, monotonna alejka, która ciągnęła się jak przysłowiowe flaki z olejem. Chwilowo humor poprawił nam szwajcarski wynalazek, sucha toaleta, bez użycia wody i z założenia ekologiczna, która znajduje się na szlaku. Kto by pomyślał, że człowiek na widok "kibla" będzie szczerzył się jak szczerbaty do sucharów ;) 

Po około dwóch godzinach marszu udało nam się dotrzeć do Przełęczy Bukowskiej, gdzie znajdowała się drewniana wiata z kilkoma ławkami. Tu zaczęła się tlić w nas nadzieje na lepsze dziś, bo Przełęcz wyłoniła się z leśnej gęstwiny i szlak którym mieliśmy dalej podążać wił się zygzakiem niczym żmija ku górze, co oznaczało, że w końcu będzie to co tygrysy lubią najbardziej, czyli widoki, widoki i jeszcze raz superanckie widoki.  Szybka herbata miała dać nam jeszcze większego kopa do wspinaczki na Halicz - pierwszego celu dzisiejszej wycieczki. W końcu udało się! Piękne widoki Bieszczad Zachodnich rekompensują poranny trud i włączają chęci na więcej :) 












Ale żeby nie było nam tak łatwo od Przełęczy wędrował z nami zimny i porywisty wiatr, mówiliśmy mu nawet, żeby szedł pierwszy, ale nie chciał nas posłuchać ;) Wreszcie dochodzimy na szczyt trzeciego pod względem wielkości polskiej części Bieszczad Halicza, gdzie prawie urwało nam głowy i gdy tylko zwolniło się miejsce najbardziej osłonięte od wiatru za drewnianą ławką, szybko stało się naszym łupem. Sylwia jest typowym zmarzlakiem i mając już na sobie wszystkie warstwy (bielizna termoaktywna, podkoszulka, bluza i softshell) zachodziła w głowę jak ona przeżyje na Tarnicy. Ciepła herbata, kanapka i czekolada umiliły podziwianie polskich i ukraińskich bieszczadzkich panoram i dodały nam sił do dalszej walki z wiatrem. 














Z Halicza schodzimy łagodnym zejściem (PRZESTAJE TAK BARDZO WIAĆ!! Sylwia jest uratowana i zaczyna zdejmować z siebie kolejne warstwy :D) aż do Przełęczy Goprowskiej (nazwa pochodzi od faktycznej stacji GOPR). Droga ma niesamowite walory widokowe, które nie ułatwiają wędrowania wąskimi ścieżkami. Trzeba być mocno skupionym szczególnie podczas mijanek. 






















Od Przełęczy znowu zaczynamy się wspinać aż do samej Tarnicy. Po zagęszczeniu ludzi można zorientować się, że Tarnica jest ważnym punktem na mapie Bieszczad. Ostatnie podejście na szczyt przypominało trochę wejście w Tatrach na Morskie Oko, ale w sumie po prawie pięciu godzinach w umiarkowanej ciszy drobny hałas nam nie przeszkadzał. Kiedy wybieraliśmy się w Bieszczady wyczytaliśmy, że z Tarnicy można zobaczyć Tatry, ale mimo usilnych starań widoczność była zbyt kiepska i nie udało nam się wypatrzeć naszych ukochanych gór. Po chwili stajemy obok wielkiego metalowego krzyża (pamiątka z wizyty ks. Karola Wojtyły z 1953 roku).




















Chwila odpoczynku i ruszamy do "sesji na szczycie" :) Sylwia jest w swoim żywiole i cyka jak szalona :) Kiedy jej fotograficzny apetyt jest zaspokojony ruszamy w dół w kierunku Wołosatego :) 




























Przecudna wycieczka (mimo naszych problemów motywacyjnych) na cały dzień! Trasa jest idealna dla całej rodziny tylko należy pamiętać, że po drodze nie spotkamy żadnego schroniska, dlatego należy się przygotować pod względem jedzenia i picia. Tarnicę można zdobyć oczywiście dużo krótszym, niebieskim szlakiem, w około dwie godziny. Pamiętajcie, nie ważne którędy, ale będąc w Bieszczadach wycieczka na Tarnicę - Królową Bieszczadów to pozycja obowiązkowa.


10 komentarze:

  1. Ja miałam to szczęście, że nocleg odbywał się na końcu świata - w Ustrzykach Górnych i powiem, że było sielsko. Brak wifi, brak cywilizacji i w tym momencie człowiek potrafi wypocząć :) A Tarnicę zdobywałam przez Szeroki Wierch, ale powrót miałam taki sam jak opisaliście. Świetne zdjęcia i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Was za motywację i za przejście szlaku pod prąd ;) Droga z Halicza do Wołosatego jest obłędna i można na niej wyzionąć ducha. Nie z przemęczenia, tylko z nudów. Jakbyśmy od niej zaczynali, to już na Halicz nie mielibyśmy już siły i motywacji ;)

    My zrobiliśmy odwrotnie - z Wołosatego na Tarnicę, potem przez Przełęcze i Halicz i powrót tą straszną drogą. "Przy życiu" utrzymywała nas tylko świadomość, że zbliżamy się już do domu i obiadu. Podziwiam za wytrwałość !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas mocno zaskoczył początek tej trasy, ale później widoki wszystko zrekompensowały z nawiązką ;)

      Usuń
    2. Polecam na nastepna wycieczkę i nocleg malutką miejscowość Polana... To dopiero piękny koniec świata... I piękne wschody słońca z bieszczadzkimi aniołami ��

      Usuń
    3. Bardzo chętnie tam zajrzymy następnym razem :)

      Usuń
  3. Mmmm pogodę mieliście przepiękną. Ja ostatni mój wyjazd w Bieszczady kojarzę z mgłą i drobnym deszczykiem przez który niewiele było widać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tego dnia pogoda dopisała ;) Chociaż wiało mocno, to nie przeszkodziło nam to w podziwianiu widoków :) Życzymy lepszej pogody podczas kolejnego wyjazdu w Bieszczady!

      Usuń
  4. ach <3
    Myślicie, że będzie do przejścia w połowie listopada? Marzą mi się Bieszczady jeszcze raz w tym roku...
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje nam się, że tak bo póki co po zdjęciach widać, że w Bieszczadach jesień :) Najlepiej przed wyjazdem dopytać w grupie np. "Bieszczady" na fb o aktualne warunki pogodowe. Powodzenia! :)

      Usuń

 

INSTAGRAM