Wędrówka inna niż wszystkie


Od kilku lat regularnie czytamy Magazyn Turystyki Górskiej NPM. Styczniowe wydanie gazety było dla nas szczególnie wyjątkowe, bowiem pojawił się w niej tekst naszego autorstwa o sesji ślubnej w górach pt.:"Wędrówka inna niż wszystkie". Jeśli nie mieliście okazji go przeczytać - gorąco zapraszamy do lektury!


Czy zdarzyło Wam się spotkać na górskim szlaku lub w schronisku nowożeńców, którzy właśnie w takich okolicznościach zdecydowali się na swoją sesję ślubną? My kilka razy widzieliśmy pannę młodą w pięknej, białej sukni i szpilkach oraz pana młodego w garniturze i eleganckich butach. Postanowiliśmy pójść w ich ślady.

Sylwia i Piotr Juszczakowie 
Zdjęcia Tomasz Podgórski
Źródło: NPM Magazyn Turystyki Górskiej NPM nr 1, styczeń 2016

Góry były obecne w naszym życiu od dawna, jeszcze zanim się poznaliśmy. Od najmłodszych lat jeździłam z rodzicami na wakacje w Tatry. Mając 10 lat, weszłam na Czerwone Wierchy i miałam zaliczone wszystkie polskie tatrzańskie schroniska. – Sylwia, będąc w górach, czuła się jak ryba w wodzie. Zawsze z uśmiechem zdobywała kolejne szczyty. Największą frajdę sprawiało jej zbieranie pieczątek ze schronisk – to słowa taty, który od najmłodszych lat skutecznie zarażał mnie górskim bakcylem i zaszczepił we mnie miłość do gór. Piotr: – Ja z kolei nie jeździłem aż tak często w góry, ale one zawsze gdzieś były w moim życiu. Szczególnie zapamiętałem duży, rodzinny wyjazd w Tatry. Co wieczór z wypiekami na twarzy słuchałem, jak tata wraz z wujkami wspominali swoje całodniowe górskie wojaże. W pamięci utkwiła mi opowieść o burzy pod Giewontem i powrocie na nocleg w trudnych warunkach z prawie zerową widocznością. – Od rana było pięknie, świeciło słońce. Nawet kiedy byliśmy już na szczycie, nic nie zapowiadało gwałtownego załamania się pogody. Dosłownie w kilka sekund nad nami znalazły się czarne chmury i zaczęło padać. Początkowo był to lekki deszczyk, który po chwili zamienił się w niesamowitą ulewę – słowa wuja zapadły mi w pamięci, ponieważ burza w górach to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą nas spotkać na szlaku.

W Karkonoszach wszystko się zaczęło

Oboje pochodzimy z Łodzi, do dziś tutaj mieszkamy i pracujemy. Sylwia z wykształcenia jest humanistką, a dawno temu górski przewodnik, wróżąc jej z ręki, powiedział, że będzie pisarką. Z kolei Piotrek to umysł ścisły, z wykształcenia biotechnolog, na co dzień pracuje w laboratorium. Poznaliśmy się cztery lata temu – już po studiach, dzięki wspólnym znajomym. Pierwsze nasze spotkania to długie spacery i niekończące się rozmowy. Ale szybko zaczęliśmy przemierzać okoliczne szlaki, jak na przykład Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich czy Sulejowski Park Krajobrazowy. Oboje należymy do tych osób, które nie lubią siedzieć bezczynnie w miejscu. Odkrywanie nowych, pięknych miejsc to nasz sposób na oderwanie się od codziennych obowiązków. Dlatego planując nasz pierwszy wspólny wyjazd, od początku wiedzieliśmy, że będą to góry. Nie mogliśmy się tylko zdecydować na konkretne pasmo. Tatry, Pieniny, Beskidy, Karkonosze – wybór wcale nie był prosty. Możliwości było wiele, ale ostatecznie wybraliśmy Szklarską Porębę, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że miłości do gór nie można się nauczyć, trzeba je po prostu pokochać. I właśnie tak było w naszym przypadku. Karkonosze zrobiły na nas niesamowite wrażenie. Zapierające dech w piersiach widoki, cisza i spokój na bocznych szlakach, słaby zasięg w telefonie – czasem człowiekowi do szczęścia nie trzeba wcale zbyt wiele. Od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się też w malowniczo położonym schronisku – Samotni. W Karkonosze wracamy z sentymentem, bo to właśnie tam zaczęła się nasza wspólna przygoda z górami. Podczas jednej z wycieczek w naszych głowach zrodził się pomysł, aby zacząć kolekcjonować górskie odznaki PTTK co do dziś robimy. Możemy się pochwalić już całkiem niezłym zbiorem.


Góromaniacy

Odtąd nic już nie było takie samo. Każdą wolną chwilę chcieliśmy spędzać na szlaku. Potwierdziły to słowa dziewięcioletniej Dominiki, chrześnicy Sylwii: – Ciociu, dla was miesiąc bez gór to miesiąc stracony. Kiedy wracaliśmy z wojaży, spotykaliśmy się ze znajomymi, którzy chętnie słuchali opowieści o naszych wędrówkach. W pamięci szczególnie zapadła nam deszczowa majówka w Szczyrku, kiedy pogoda nie dała nam żadnej taryfy ulgowej. Ale wędrowanie w deszczu przez trzy dni też ma swój urok. Z przyjemnością wspominamy malowniczy Beskid Żywiecki i Rajczę, w której spędziliśmy prawie dwa tygodnie, albo wycieczkę prawie na koniec świata w magiczne Bieszczady. Obowiązkowo oglądamy przy tym setki zdjęć, które są dla nas niezwykle ważne. Dzięki nim zatrzymujemy ulotne chwile, by w każdym momencie móc do nich wrócić. Po jednym z takich spotkań w naszych głowach zrodziła się myśl, by podzielić się naszą pasją, przeżyciami i doświadczeniem nie tylko ze znajomymi i rodziną, ale także z innymi miłośnikami gór. I tak powstał nasz blog goromaniacy.pl, który w 2015 roku obchodził drugie urodziny i ma już grono stałych czytelników. Należą do nich między innymi Kasia Ososińska i Łukasz Piętowski, którzy po studiach wyjechali z Łodzi do Krakowa i obecnie tam pracują. To oni, będąc z nami w Tatrach, na własnej skórze przekonali się, jak zmienna potrafi być pogoda w górach. Podczas jednej z wypraw w ciągu jednego dnia mieliśmy wszystkie cztery pory roku. – Bloga  czytamy w miarę regularnie. Dlaczego? Bo mamy tam garść praktycznych informacji o miejscach, w których jeszcze nie byliśmy, a planujemy je odwiedzić. Do tego dużo ciekawych zdjęć, także widoków, które bardzo lubimy oglądać. I przede wszystkim porady. Kto nie chodził po górach, pewnie nigdy nie doceni wskazówki o wygodnych butach od zwykłych młodych ludzi – opowiadają Kasia i Łukasz. Na początku naszej przygody z górami zazwyczaj wyjeżdżaliśmy sami, ale teraz w wędrówkach towarzyszą nam znajomi. Ogromnie nas to cieszy, że zarażamy innych górskim bakcylem. Justyna Andrzejczak, z wykształcenia ratownik medyczny, i Kamil Ciszewski, trener personalny, to najbardziej„fit”para, jaką znamy – zwolennicy aktywnego spędzania czasu ,miłośnicy fitnessu i zdrowego odżywiania się. Oni też z nami wyjeżdżają i śmieją się, że Piotrek chyba był w poprzednim wcieleniu Janosikiem, bo zna każdy szlak i szczyt, o który go zapytają. – W góry z Sylwią i Piotrkiem wybraliśmy się już kilka razy i każdy wyjazd był udany. Organizują wycieczki na najwyższym poziomie, wcześniej planują dokładną trasę wędrówki. Gdy pogoda albo zmęczenie nie pozwala iść dalej, zawsze mają jakiś awaryjny plan. Nic nie jest w stanie ich zaskoczyć, zawsze mają w plecaku najpotrzebniejsze rzeczy. Byliśmy z nimi już w Tatrach, Karkonoszach, a niedługo wybieramy się razem w Beskidy – opowiadają.

Zaręczyny na Maciejowej

Dwa lata temu z pozoru zwyczajny weekendowy wyjazd w Gorce okazał się niezwykły. Wszystko za sprawą pytania, które padło wtedy na szlaku. Z Łodzi wyjechaliśmy wczesnym rankiem, tak aby wykorzystać jeszcze dzień na górską wędrówkę. Piotr: – Dokładnie pamiętam, że nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie dojedziemy na miejsce. Zostawiliśmy tylko plecaki w pokoju i ruszyliśmy w drogę. Denerwowałem się niesamowicie, ale nie mogłem przecież dać po sobie tego poznać. Październikowe dni nie należą do najdłuższych, więc wybraliśmy się na niezbyt długi spacer do schroniska PTTK na Maciejowej. Wyruszyliśmy żółtym szlakiem z Olszówki, niedaleko Poręby Wielkiej, gdzie mieliśmy noclegi. Pogoda tego dnia nie rozpieszczała, mniej więcej w połowie drogi zatrzymaliśmy się na chwilę pod pretekstem szukania czapki w plecaku, bo Piotrkowi zrobiło się zimno. Sylwia: – Zupełnie niczego nieświadoma spokojnie czekałam, aż znajdzie ją w plecaku. Serce mi jednak zamarło, kiedy zobaczyłam, że zamiast czapki w ręku trzyma małe, czerwone pudełeczko w kształcie serca, w którym znajduje się przepiękny pierścionek. I pyta, czy zostanę jego żoną. Byłam tak zaskoczona, że dopiero po chwili dotarło do mnie co się dzieje i powiedziałam:„Tak!”.

Liczy się pomysł

Jeszcze zanim zaczęliśmy planować ślub i wesele, wiedzieliśmy, że nasz fotograficzny plener będzie górski. Oczywiste też było, że odbędzie się w ukochanych Tatrach. – Większość z nas ma jakieś zainteresowania i pasje. Poświęca się jakiemuś hobby. Nie inaczej jest z moimi klientami – mówi Tomasz Podgórski, łódzki fotograf. – Zawsze wychodziłem z założenia, że ślubna sesja plenerowa, poza tym, że ma wyglądać dobrze i efektownie, powinna mieć możliwie indywidualny charakter. Powinna mówić coś o parze młodej, o tym, jakimi są ludźmi, a także o tym, czym się interesują. Kiedy spotkałem się z Sylwią i Piotrkiem, usłyszałem, że nie potrafią żyć bez gór i że prowadzą bloga, na którym prezentują relacje ze swoich kolejnych wypraw. Od razu stało się jasne, że najwłaściwszym miejscem i lokalizacją sesji ślubnej będą południowe krańce Polski. Wybór fotografa do górskich plenerów nie jest wcale łatwy. Czy postawić na takiego, który wykonywał już niejedną sesję w górach? Czy może wybrać profesjonalistę, który nie ma tego w portfolio, ale chce je o góry wzbogacić? Zdecydowaliśmy się na górskiego debiutanta. Dlaczego? Tomasz zgodził się na takie rozwiązanie od razu, choć dla niego było to zupełnie nowe wyzwanie. – Mimo, że fotografuję już od kilku lat, nie miałem jeszcze okazji robić zdjęć pary młodej w górskim entourage’u. Z tego powodu temat takiej sesji, choć nie mogłem się jej doczekać, był dla mnie zarówno ekscytujący, jak i troszkę stresujący – wspomina Podgórski. Z kilkumiesięcznej perspektywy tak wspomina to niecodzienne wydarzenie: – Bogatszy o nowe doświadczenie, którym była pierwsza górska ślubna sesja zdjęciowa, mogę śmiało powiedzieć, że góry są bardzo wdzięcznym, niebanalnym tematem. Tym bardziej jeśli fotografuje się parę absolutnie oddaną i autentycznie je kochającą. Fotograf nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę .– W przypadku takiej sesji trzeba pamiętać o kilku specyficznych niedogodnościach. Wszystko, co chcieliśmy wykorzystać w czasie robienia zdjęć, trzeba było dobrze przemyśleć i zabrać ze sobą. Powrót do auta, czy tym bardziej do pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy, zupełnie nie wchodził w grę – opowiada Podgórski. Plener to jednak nie wszystko. Oprócz tradycyjnych ujęć zdecydowaliśmy się również przemycić kilka gadżetów. Bluzy, mapa, herbata w termosie, plecaki, obuwie trekkingowe – to tylko niektóre must have naszej sesji.

Nie rezygnujcie z marzeń

Wreszcie nadchodzi długo wyczekiwany przez nas dzień. Dzięki naszym przyjaciołom gór nie brakuje także podczas samego ślubu. Ksiądz Michał Misiak z parafii św. Mateusza w Pabianicach podczas kazania niespodziewanie wspomina o swojej wycieczce na Gerlach, która okazała się dla niego niezwykłą przygodą. – Nie rezygnujcie z marzeń – prosi. Dwa dni po przysiędze jesteśmy już w ukochanych Tatrach. Nasz miesiąc miodowy czcimy wejściem na najwyższy szczyt polskich Tatr. Ale najważniejsze dopiero nadchodzi. Naszą sesję fotograficzną dzielimy na dwie części. Pierwszego dnia idziemy na Rusinową Polanę, skąd roztacza się przepiękna panorama Tatr, a wracając, zatrzymujemy się przy Kaplicy Matki Bożej Jaworzyńskiej na Wiktorówkach. Drugi dzień rozpoczyna się wcześnie rano. Podekscytowanie nie daje nam spać. – Czy pogoda nie zrobi nam niespodzianki, czy wiatr pozwoli nam wjechać kolejką na szczyt? – w powietrzu daje się wyczuć lekką niepewność, a w głowach krzątają się różne myśli. Do plecaka zamiast stuptutów, kurtek przeciwdeszczowych czy kijów trekkingowych wkładamy ślubne szpilki, półbuty, muszkę i welon. Dumnie z plecakami i przyczepionymi do nich strojami ślubnymi maszerujemy przez centrum Zakopanego na bus do Kuźnic. Pierwszą kolejką chcemy wjechać na Kasprowy Wierch. Podczas oczekiwania na wagonik także skromna wiązanka zdradza, że jedziemy tam w innym celu niż pozostali. Niestety, nie są to kwiaty, które miałam podczas ślubu, ale bardzo mi zależy na tym, by na zdjęciach był również bukiet. Na dole aura do idealnych nie należała, ale przynajmniej było cokolwiek widać. Natomiast na górze wita nas… zerowa widoczność. Pogoda to niestety siła wyższa, na którą nie mamy wpływu. Ustalając datę zdjęć z prawie dwuletnim wyprzedzeniem, tego czynnika nie da się przewidzieć. Tymczasem kilka dni przed naszym wrześniowym plenerem na Kasprowym pojawił się śnieg. I chociaż w dniu naszej sesji nie ma już po nim śladu, to warunki okazują się dalekie od idealnych. Halny nie przegonił chmur. Zakryły one wszystkie szczyty, na których tle chcieliśmy robić zdjęcia. Mimo to nadzieja na piękne widoki nas nie opuszcza i czym prędzej przebieramy się w ślubne stroje. Chcemy, by nasza sesja była naturalna, dlatego dodatki ograniczamy do minimum. Jak na co dzień maluję rzęsy, podkreślam usta szminką. Włosy związuję w kitkę, choć do niektórych zdjęć myślę o warkoczu. Czekając na przejaśnienia, wzbudzamy sensację wśród turystów z Chin, którzy na widok młodej pary reagują bardzo entuzjastycznie. Jak to w przypadku gości z Azji zazwyczaj bywa, przez kilka minut nieprzerwanie robią nam zdjęcia. Gdy jednak pogoda się nie poprawia, decydujemy się na zejście żółtym szlakiem do schroniska na Hali Gąsienicowej, by po drodze zatrzymywać się na zdjęcia. Decyzja o zejściu okazuje się strzałem w dziesiątkę. W niższych partiach gór przejaśnia się, a Kasprowy do późnych godzin popołudniowych spowity jest chmurami.

Bramka z kijków

Zejście na halę okazuje się jednym z najważniejszych przeżyć w naszej dotychczasowej górskiej przygodzie. Już po kilku minutach podchodzi do nas turystka i prosi o wspólne zdjęcie. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy ludzie, którzy nas zupełnie nie znają, szczerze się uśmiechają, gratulują pomysłu górskiej sesji i składają nam życzenia. Kompletnie zaskakuje nas grupa turystów, która w okolicach Murowańca robi… bramkę z kijów trekkingowych. – Sto lat! – niesie się po całej okolicy. Ale taka sesja to nie same przyjemności. W tym dniu termometry wskazują tylko około pięciu stopni Celsjusza. Na wysokości 1987 metrów n.p.m. temperatura odczuwalna na pewno jest o wiele niższa. Na górze żałujemy nawet, że nie wzięliśmy czapek i rękawiczek, ale zwyczajnie nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak zimno. Dlatego cały czas pod sukienką mam spodnie. Najpierw idę odważnie w szpilkach, ale szybko zamieniam je na buty trekkingowe. I nie tylko o wygodę chodzi, ale i komfort termiczny. – Połączenie sukni ślubnej z takimi butami to super pomysł! – uśmiecha się kolejna turystka. Panu młodemu pod tym względem na pewno jest łatwiej, ale też nie do końca. Piotr: – Na początku idę w ślubnych półbutach, ale śliskie i ostre kamienie sprawiają, że odpuszczam. Natomiast marynarka paradoksalnie okazuje się całkiem niezłą warstwą izolacyjną. Być może to za sprawą emocji silny wiatr nie daje mi się we znaki. W przypadku pani młodej jest odwrotnie. Sylwia: –Rękaw w sukience jest przed łokieć i taki cieniutki materiał nie daje żadnego ocieplenia. Dlatego na początku idę w bluzie, którą zdejmuję tylko do zdjęć. Na szczęście im jest niżej, tym mniej odczuwam zimno. Taka sesja to także spory wysiłek dla fotografa. – Niezastąpiony okazał się wygodny plecak na aparat i obiektywy. Ważne jest także, aby samej wyprawy nie przeciągać w nieskończoność, wszak para młoda musi wyglądać na wypoczętą, pogodną i szczęśliwą, a nie zmęczoną ciężką przeprawą przez górzysty teren. Dlatego trasa musi być po prostu rozsądnie zaplanowana – radzi Tomasz Podgórski. Mimo to po paru godzinach marszu mam wrażenie, że na pozór lekka i zwiewna suknia ślubna waży co najmniej kilkanaście kilogramów. Do tego na koniec wędrówki krystaliczna biel jest już tylko wspomnieniem. Na szczęście po praniu wszystkie plamy zeszły i dziś jest jak nowa. Pomimo tego, że pogoda nie była wymarzona, efekty sesji przeszły nasze najśmielsze oczekiwania, a plener pozostał niezapomnianym przeżyciem i niezwykle miłym wspomnieniem.

Epilog

Pewnego dnia w drodze na Babią Górę przypadkowo spotkany mężczyzna spytał, co tak naprawdę ciągnie nas w góry. Spontanicznie i żartobliwie odpowiedziałam, że ciągnie mnie tam… Piotrek. Ale prawda jest taka, że góry to taki trochę inny, lepszy świat – nasz świat. I właśnie dlatego mamy tak dużo górskich marzeń. Przed nami jeszcze wiele szczytów do zdobycia. W przyszłym roku planujemy trekking w Norwegii, w kolejce czeka też Islandia. Marzy nam się również mały domek w górach. A jesteśmy dopiero na początku naszej wspólnej wędrówki. Bo marzenia same się nie spełniają.


0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

INSTAGRAM